sobota, 2 maja 2015

Rozdział 15.

Złość. Zażenowanie. Smutek. Właśnie te trzy rzeczy teraz czułem.
- Głupi anioł! Wszystko zepsuł! - mamrotałem pod nosem
- Riker! Zaczekaj, proszę! - dobiegł mnie od tyłu głos zdyszanej Sary.
Odwróciłem się na pięcie
- Ugh, czego jeszcze chcesz? Wracaj do tego swojego białasa! - odpowiedziałem nieprzyjemnie na jej nawoływania
- Riker, ja naprawdę nie wiedziałam, że Ellington się zjawi! - próbowała złapać mnie za ramię, jednak unieruchomiłem jej rękę
- Rademesus miał rację, Sarino. Z resztą jak zwykle - przewróciłem oczami - Nie pasujemy do siebie - zacisnąłem zęby i puściłem jej rękę
- Co cię skłoniło do takiego myślenia? - zaszkliły jej się oczy - Rik, ja nie chcę być z Ectaviusem! - odparła
- A co tobie tak nagle zależy? Przecież i tak mnie nie kochasz! - rzuciłem odwracając się do niej plecami
- Ale to wcale nie tak! - wypaliła. Podeszłem do niej
- Co masz na myśli? - rzekłem spokojnie
- Wiem, że nie powinnam wtedy mówić, że nic do ciebie nie czuję - spuściła głowę. Serce zabiło mi szybciej - Rik, ja chciałam cię chronić
- Przed czym? - uniosłem jej głowę
- Przed Rademesusem - szepnęła
- Dlaczego? - nie ukrywałem swojego zdziwienia
- Rikardo, wiesz dobrze, że on mnie nienawidzi! Gdyby wiedział, że się spotykamy, zamordowałby cię, albo wpadłby w furię i zamordowałby nas obojga! - uroniła łzę
- Wolałbym zginąć z twojego powodu niż ukrywać się jak tchórz przed Rademesusem - odparłem szczerze. To, co powiedziała Sarina wywołało kłucie w moim sercu. Z pewnością miała rację, ale nie mogę pozwolić na to, by Rademesus nami dyrygował. Nawet, jeśli przyjdzie mi za to zginąć z jego rąk.
- Może ty byłbyś gotów na takie poświęcenie! Ale nie ja! - wybuchła gorzkim płaczem - Rik, nie darowałabym sobie, gdyby coś ci się stało! Prędzej sama popełniłabym samobójstwo! - załkała
- Sarino, już dobrze - przytuliłem ją do siebie
- Tak strasznie mi na tobie zależy - wymamrotała chowając twarz w mojej koszuli
- Sarino, mi też, ale... - nie dokończyłem, bo blondynka wpiła mi się w usta. Pewnie nie o to jej chodziło, ale właśnie w tej chwili poczułem jak nigdy, że jestem gotów oddać za nią życie. Odsunęła się ode mnie
- Rikardo, idź już - nakazała rozglądając się na boki
- Sarino, proszę
- Nie. Błagam, idź już - pchnęła mnie lekko do przodu - Zapomnij o wszystkim, zapomnij o mnie - zadrżała jej warga
- Wiesz, że nie dam rady! Nie chcę takiego zakończenia! - sprzeciwiałem się
- Tak będzie najlepiej. Wierzę, że nie zrobisz nic głupiego - łzy spływały po jej twarzy. Jedna za drugą. Było jej ciężko to mówić. Widać, że serio jej na mnie zależało. Stałem jak wryty
- Odejdź, jeśli kochasz - wydukała, wycofując się. Patrzyłem na nią przez chwilę, a potem rozłożyłem skrzydła i wzbiłem się w powietrze. Miałem pustkę w sercu i dwa wyjścia z tej sytuacji. Albo zapomnieć o Sarinie na znak naszej miłości, albo pamiętać o niej i ponieść wszystkie konsekwencje z tym związane. Tak czy siak, żadne z tych wyjść nie było mi na rękę.
***
Siedząc na szczycie starej dzwonnicy, rozmyślałam o tym wszystkim, co miało miejsce z godzinę temu. Mój chłopak to DEMON. Ciężko było mi się pogodzić z tą myślą, ale w miarę, gdy to sobie powtarzałam, zaczęłam się przyzwyczajać. Ross mnie kocha, a ja kocham jego. Dlaczego tak ciężko to ze sobą pogodzić? W duchu obwiniałam siebie za to, że zakochałam się akurat w demonie. Chciałam nawet obwinić Rossa za to, że nim jest. Zastanawiało mnie dlaczego odszedł od aniołów. Pewnie miał ku temu jakieś powody. W końcu niczego nie robi się bezpodstawnie. I jeszcze jego władcza natura. Nie powiem. Momentami mnie przerażał, ale byłam przekonana, że nie zawsze taki był. Coś w nim pękło i zniszczyło go moralnie. Może miał trudną przeszłość? A może zwyczajnie próbuję usprawiedliwić jego ciężki charakter? Jak nie patrząc, jest niezwykle barwną postacią w czarnym odzieniu. Poza tym, wszyscy mamy wady. A ja jestem w stanie zaakceptować go takiego jakim jest, tylko nie wiem, czy jestem w stanie nadal mu ufać. Chociaż, jakkolwiek na to spojrzeć, ani razu mnie jeszcze nie skrzywdził.
Czułam, że przed nami jeszcze długa droga i nie będzie łatwo. To w końcu zakazana miłość. Pytanie tylko, ile jestem w stanie znieść, by te drzewo miłości nie wyrwała wraz z korzeniami pierwsza lepsza wichura komplikacji.
Było mi głupio przyznać się przed Ridianą i Valerią, że były bezbłędne wobec Rossa. Najbardziej obawiałam się Valerii. To ona była najbardziej przeciwna temu związkowi.
- Luv? - o wilku mowa
- Tak? - odwracam się w jej stronę
- Jest dość późno. Nie śpisz? - dosiada się do mnie
- Rozmyślam
- Co takiego strąca ci sen z powiek? Powiedz - spogląda na mnie
- Nic takiego - oszukuję sama siebie - Idź spać, Val
- Luv, na pewno nie ma takiej rzeczy, o której chcesz pogadać? - Owszem, jest! Mój chłopak to demon! Miałaś rację! Jesteś zadowolona?
- Nie - kiwam jedynie głową
- No dobrze - mówi obojętnie, zbierając się do lotu
- Mogę cię prosić o jedno? - pyta jeszcze.
Wzruszam ramionami.
 - Możesz oszukiwać innych, ale nigdy nie próbuj oszukiwać siebie, Luavio - kładzie mi rękę na ramieniu
- Valerio, ja... - przerwała mi
- Nie musisz mi się tłumaczyć - rzekła odchodząc - Wracaj do spania, dzieciaku - dodała zgryźliwie. Ech, cała Valeria. Przewróciłam oczami. Jednak miała rację. Anielice Czystych Intencji wiedzą, gdy ktoś kręci. Czułam się winna nie będąc szczera wobec przyjaciółek. Chciałam się jak najszybciej spotkać z Rossem. On zawsze powtarzał, że to nie moja wina i że wcale nie muszę być taką, jaką inni chcą żebym była. Zawsze wiedział jak mnie pocieszyć. Za każdym razem zrzucał ze mnie całą tę presję. Byłam przekonana, że i tym razem tak będzie. Położyłam się na dachu dzwonnicy, podpierając sobie głowę rękoma. Spojrzałam w gwieździste niebo. Od razu pomyślałam o tym, że może akurat gdzieś tam daleko, Ross też właśnie spogląda w gwiazdy. Wyobraziłam go sobie, leżącego obok mnie. Wiatr leciutko muskał mi skórę. Zaczęłam śnić o tym, że to nie on, a Ross delikatnie łapie mnie za rękę, którą wyciągnęłam ku niebu. Zimny chłód na mojej twarzy to dotyk jego ust muskających moje czoło, policzki i odkryte ramiona, a szum wiatru to jego niezrównoważony oddech na mojej twarzy. Od razu życie wydawało mi się lepsze. Swoimi fantazjami, przemieniłam zwyczajny wiatr w coś przyjemnego. Możecie nazwać mnie kłamczynią, ale według mnie, tak właśnie wygląda szczęście.
Sztuką nie jest brać od życia jak najwięcej, sztuką jest docenić to, co się ma i wykorzystać to jak najlepiej.
***
I znowu zostałem sam. Nawet nie pragnąłem teraz niczyjego towarzystwa. Wszyscy mamy takie momenty, w których czujemy, że musimy pobyć sami. Siedziałem teraz na gałęzi. Od własnych rozmyślań, bardziej ciekawsze wydawały mi się tylko gwiazdy. To zabawne. Co one mają takiego w sobie, że chcąc nie chcąc, każdej nocy chociaż raz spoglądamy w niebo? Mniejsza o to. Mam na głowie tyle przeróżnych spraw. W tym wszystkim nie ma miejsca na zmartwienia. Śmiertelnicy zbytnio rozczulają się nad sobą. Co im to daje? Jedynie pogrążają się jeszcze bardziej. Świat to nie miejsce na czułe słówka i rozklejanie się. To jedna wielka dżungla i tylko niektórzy - ci nieugięci i nieustraszeni - są w stanie w niej przeżyć. Tutaj nawet łowca może stać się zwierzyną. Nikomu nie wolno ufać. Wszyscy śmiertelnicy to wygłodniałe bestie, które tylko czekają aż drugiemu podwinie się noga, by tylko dopaść go i rozszarpać na strzępy.
Leviatanus potępił mnie zsyłając na tę nieurodzajną ziemię. Nie szukam na nim zemsty, bo są granice, ale nie zamierzam ukrywać urazy. Gdy tylko wrócę na należne mi miejsce, wszyscy inni odczują na sobie mój gniew.
Spoglądam na kartkę papieru, którą kurczowo trzymam w dłoniach, a raczej na koślawo zapisane na niej litery. "Świat jest tylko iluzją" - czytam na głos i zastanawiam się przez chwilę, a potem bezlitośnie zgniatam w ręce ową kartkę papieru i ciskam ją na ziemię. W dwie niecałe godziny napisałem tylko tyle?! Luavia jest w błędzie. Nie jestem żadnym poetą. Po prostu staram się udawać kogoś, kim nie jestem. Podkurczam nogi i chowam głowę w ramionach. Nawet ja miewam chwile słabości. Rzecz w tym, że nikt nie ma prawa o tym wiedzieć. Budzę strach, niepokój i zaciekawienie. Wolę żeby tak zostało. Luavia dobrze wie o czym mówię. Ma świadomość tego, jaki jestem, ale mimo wszystko trwa przy moim boku. Jestem pewien, że z biegiem czasu, zrobiłaby dla mnie wszystko. W tym momencie coś mnie olśniło. Dlaczego mam sam załatwiać wszystkie swoje problemy, gdy mam pomocnicę? Dlaczego miałbym tego faktu nie wykorzystać? Tylko... od czego by tu zacząć?
----------------------------
Po bardzo, bardzo, ale to bardzo długiej nieobecności wracam z nowym rozdziałem. Mam nadzieję, że wybaczycie mi mój brak weny. Mam nadzieję, że teraz wszystko powoli się ureguluje :)
Jeszcze raz bardzo przepraszam.